Ferie – perełka każdego księgozbioru
Pierwsze, co mi się ciśnie na usta, to powiedzieć, że… chciałabym mieć takiego dziadusia, jakiego ma książkowy Jarek. Ciepły, ostoja spokoju, pokory i wdzięczności. Starszy pan, który mieszka w małej mieścince, a którego wnętrze jest skarbcem mądrości i czułości jednocześnie.
To człowiek o złotej wręcz duszy, którą poznaje wnuczek. Jarka podrzuca syn pana Kazimierza, bo wraz z żoną jadą na dwutygodniowy wyjazd za granicę. A syn? Tego przecież trzeba gdzieś zakotwiczyć, a ojciec z pewnością nie będzie miał nic przeciwko. Przecież i tak siedzi w domu. Syn Staruszka nie utrzymuje z nim kontaktu, rzuca słowa na wiatr nie dotrzymując danego słowa. W ogóle nie interesuje się własnym tatą, a Jarka zostawia bez wcześniejszego uzgodnienia.
I oto stają obok siebie – dorastający Jarek i starszy Pan. Nie znają się, nic o sobie nie wiedzą. Są jak dwie czyste kartki papieru, które dopiero spiszą. Ale teraz, pierwszy moment… Nic nie jest tak, jak powinno być. Nie ma internetu, nie ma co robić, nie ma pizzy co wieczór. Ogólnie nuda ze starym człowiekiem pod jednym dachem. Lecz po tygodniu coś się zmienia, samo od siebie. Wspólne zdobycie góry i zwiedzanie jaskini odczarowuje patową stagnację. Chłopiec zaczyna rozmawiać z dziadusiem, ale i zmienia się, jako dziecko. Okazuje się, że to rozważny, przyjacielski i wrażliwy chłopiec. I mimo hardości i początkowej wściekłości, wręcz furii, okazuje się być chłopcem uczynnym, rezolutnym i szczęśliwym. A to wszystko dzięki Dziadkowi, który… z każdym kolejnym dniem staje się mu coraz bliższy. Nagle wnuczek obywa się bez gier na tablecie, bez pizzy i bez sportu w telewizji. Odkrywa smak krupniku, gorącej czekolady, jaką robi Dziaduś oraz doświadcza bezinteresownej przyjaźni. Poznaje trójka biednych dzieci, które nie oceniają człowieka po zawartości portfela, a po głębi serca. Te dzieci są tak inne od tych z miasta, myśli Jarek. Tak wyjątkowe…
Jarek zmienia się. Wszystko się w nim przestawia i układa, jak puzzle, które dotąd były w rozsypce. To chłopiec mądrzejszy od własnych rodziców, który ma swoje zdanie i swoje serce. I okazuje się, że to serce… bezgranicznie kocha Dziadunia.
Tak w skrócie rysuje się fabuła „Ferii”. I choć to niepozorna z wyglądu książka, to tak mnie oczarowała, że jestem stale pod jej wielkim wrażeniem. Onieśmiela czytelnika. Sprawia, że z zapomnianego kufra pamięci wysypują się skrywane od lat marzenia. Otwierają się wspomnienia, wracają smaki sprzed lat. Pojawia się uśmiech i wdzięczność. Myślisz o czasie, jaki był i który nie wróci, ale jakże on był piękny… Dziękujesz za dzieciństwo i śmiech beztroski. Za bliskość dziadków i dotyk ich dłoni. Za rosół i placek z owocami, jaki robiła babcia. Budzi się czar dorastania.
Ta książka rzuca urok dobra.
„Ferie” pani Anny Wołoszyn-Figiel czyta się z wypiekami na twarzy. To mądra powieść, w której jest i gniew dziecka i bunt i niezgoda na decyzje dorosłych. Jest kłopot komunikacji między dorosłymi. Jest i tęsknota i łzy i ból. Tu jest wszystko. Tu jest człowiek wraz ze swoimi słabościami, które są i które często dają o sobie znać, ale których nie należy się wstydzić. lecz jest tu jeszcze coś, co zobaczysz w tle. Rodzina, miłość i zrozumienie. Jest akceptacja i wiara w to, co się ma i kim się jest. Wiara w ten czas dany tu i teraz. Przecież życie trwa, mówi nam autorka. Nasze życie to nie tylko dwa tygodnie ferii raz w roku. Te ferie trwają cały rok. To życie trwa rok po roku. Patrz – szepcze pani Anna – patrz i żyj.
Tej książki nie można przegapić. Ona domaga się wyróżnienia, specjalnego traktowania i delikatności. To perełka każdego księgozbioru. To niewyobrażalne piękno skryte w subtelnych okładkach. To magia słów. To cudowny lek na wszystko. Przez cały rok.
Agnieszka Kusiak – https://www.facebook.com/hashtag/agakusiczyta
Dodaj komentarz