Nieidealne matki, prawdziwe kobiety – „Jedyna córka” w lustrze emocji
Życie, ludzie, emocje – to przeplatany warkocz ludzkiego bytu. Jednego dnia człowiek żyje ponad normę, a drugiego leży w depresji w ciemnych pokoju, a życie przemija obok. Są ściany, które dzielą ludzi i które widzą więcej niż może się wydawać. A co zrobiła autorka, Guadalupe Nettel? Nie zrobiła nic innego, jak weszła do mieszkań, usiadła pod oknem na niewysokim stołeczku i przyjęła rolę obserwatora. Ni spektakularnego. Patrzy, słucha i milczy. Przed jej oczami toczy się film „Życie”, który rozgrywa się bez przygotowanego wcześniej scenariusza. Brak tu rozpisanych monologów, brak podziału na sceny, nie ma powtórek z ujęć lecz z tej rozsypanej ludzkiej codzienności można utkać ponadczasowe historie. Historie kobiet i ich relacje rodzinne, które niejednokrotnie plączą się w sobie tylko wiadome supły. Bo życie pisze własne opowiadania, które nijak mają się z zamierzeniami ludzi.
Oto Laura, która nie chce być matką, Alina, która zachodzi w wymarzoną ciążę oraz Doris, samotna matka, wdowa z dzieckiem przepełnionym traumą. Te trzy kobiety, tak różne od siebie, tak różne w dążeniach i aspiracjach, to kobiety takie, jak my. Od życia dostajemy to, co to życie zechce nam dać. Marzymy i dążymy do celu, bo przecież o to w życiu chodzi – o spełnianie marzeń, a czy to się udaje? Co dostaniemy? Guadalupe Nettel w „Jedynej córce” sięgnęła po, wydawać by się mogło marzenie każdej kobiety – sięgnęła po macierzyństwo. I okazuje się, że to naturalne wręcz marzenie nie jest przeznaczone dla każdej. Któraś chce być matką, a nie może, któraś nie chce dziecka, a ma, inna ma wyczekane, wystarane i wymodlone wręcz dziecko lecz chore, które życia trwa z dnia na dzień. Matki, dzieci, ojcowie. Marzenia, łzy, bezsilność. Samotność, wrzaski, koło codziennego kieratu. Miały być radość i miłość, a jest smutek i słoność bezsilnych łez, które żłobią gładkie jeszcze niedawno policzki.
Maleństwo – moje własne.
Życie rozdaje własne karty.
Pytasz – czy kobiecość, macierzyństwo i szczęście – zawsze idą w parze? I czy w ogóle muszą stanowić nierozerwalne trio? Czy zależne od siebie nawzajem? Czytanie „Jedynej córki” uzmysławia, że nie. Że bycie mamą nie wyklucza kobiecości, a singielka ma takie samo prawo do szczęścia, jak kobieta z dzieckiem na ręku. Wartość kobiety nie maleje ani nie rośnie w momencie porodu. I nie ma znaczenia, czy kobieta samotnie wychowuje dzieciaczka, czy z parterem. Znaczenie ma poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Życie weryfikuje samo, co wyraźnie pokazuje „Jedyna córka”. Zdrowie nie gwarantuje niczego, a powodzenie nie jest dane na każdy dzień. Życie nie wyklucza śmierci, a badania lekarskie nie dają stuprocentowej pewności zdrowia. Psikus? – zapytasz. Pewnie tak. Plany jakie snuje człowiek rozbijają się w drobny gruz w zderzeniu z tym, co człowiek faktycznie dostaje. Wszak, co podkreśla Guadalupe Nettel, ze wszystkim można i należy się mierzyć. Łap pomocne dłonie – szepcze do ucha – nie bój się poprosić o pomoc.
Autorka wyciąga na światło dzienne delikatne struny kobiecych emocji i gra na nich, jak wirtuoz. Rożne dźwięki symfonii, które zamienią się w słowa, a te w zdania i całe historie. To muzyka o kobietach, ich pragnieniach i byciu. Zwykłej codzienności, która często jest tak trudna do udźwignięcia.
„Jedyna córka” Guadalupe Nettel to prawdziwa powieść o zwyczajności.
Agnieszka Kusiak, #agaKUSIczyta
Dodaj komentarz